_____________________________________________________________________

_____________________________________________________________________

sobota, 29 kwietnia 2017

Prof. Jacek Bartyzel: Pojęcie nacjonalizmu. Nacjonalizm a szowinizm. Nacjonalizm a patriotyzm



Nasz nieszczęsny Epidiaskop tak się zagubił, że nie tylko zapomniał o nauczaniu Ojca Świętego Piusa XI i Prymasa Tysiąclecia Stefana Wyszyńskiego, ale w swojej ignorancji co do znaczenia pojęć politycznych przyjął za swoje - zapewne bezwiednie, lecz cóż z tego - spiżowe dystynkcje Wielkiego Nauczyciela Józefa Stalina (patriotyzm dobry - nacjonalizm zły, internacjonalizm dobry - kosmopolityzm zły) i wyznaje je wraz z “całą postępową ludzkością”.

Nacjonalizm nie jest bowiem przeciwieństwem patriotyzmu z tego względu, że nie stanowi jakiegoś niewłaściwego spotęgowania tego drugiego, albowiem desygnaty obu pojęć, choć zachodzą na siebie, to nie pokrywają się ze sobą. W związku z powyższym przytaczam odpowiedni fragment mojego własnego opracowania na ten temat pt. Pojęcie, geneza i próba systematyki głównych typów nacjonalizmu:

“Przyjmijmy na wstępie, że nacjonalizm to pogląd, postawa i dążenie bazujące na uznaniu narodu za szczególny, podstawowy i zobowiązujący poszczególne jednostki oraz mniejsze grupy do lojalności rodzaj więzi społecznej oraz przybierające w swoich dojrzałych i samoświadomych formach postać doktryny (niekiedy nawet ideologii) społeczno-politycznej. Doktryna ta stawia sobie za cel wzbudzenie (lub tam, gdzie ona już istnieje – podtrzymywanie i rozwój) świadomości i solidarności narodowej oraz nakazuje traktowanie narodu jako głównego punktu odniesienia dla polityki (zobligowanej do kierowania się interesem lub dobrem narodu), co zazwyczaj oznacza opowiadanie się za istnieniem tzw. (różnie wszelako rozumianego) państwa narodowego, polemicznie zaś przeciwstawia się tym poglądom, ideologiom i ruchom politycznym, które istnienie lub powinny charakter więzi narodowej negują lub przeciwstawiają poglądom nacjonalistycznym koncepcje uniwersalistyczne (np. tradycyjny konserwatyzm), kosmopolityczne (np. światopogląd masoński), indywidualistyczne (liberalizm) lub klasowo-antagonistyczne (socjalizm).

(...)

Samo pojęcie nacjonalizm jest wysoce problematyczne, z powodów różnej natury. We współczesnym uzusie, zarówno potocznym, medialnym, jak i (w znacznej mierze) naukowym funkcjonuje ono (wyjąwszy świat anglosaski) jako pejoratywny epitet, co znajduje również odzwierciedlenie w popularnych leksykonach i podręcznikach, gdzie zwyczajowo definiuje się nacjonalizm jako bezzasadne wywyższanie (czy wręcz absolutyzację) własnego narodu oraz głoszenie nienawiści do innych narodów czy mniejszości etnicznych i pragnienie ich ujarzmienia, a w skrajnych wypadkach nawet eksterminacji. Można wręcz powiedzieć, że w lansowanym przez współczesne lewicowe oraz skrajnie liberalne kręgi nacjonalizm został desygnowany do roli wroga publicznego (hostis), częstokroć identyfikowanego z faszyzmem oraz rasizmem, który winien być systematycznie monitorowany, i nawet może być kryminalizowany, a w każdym bądź razie podlega bezwzględnej ekskluzji ze sfery akceptowalnego pluralizmu ideologicznego i politycznego. Oczywiście nie brakuje też i interpretacji dostrzegających w obrębie nacjonalizmu odłamy umiarkowane.

Nacjonalizm a szowinizm. Typowym przejawem „hostylizacji” nacjonalizmu jest utożsamianie go z szowinizmem, a więc z postawą i poglądem, co do którego panuje zgodne przekonanie, że stanowi on wyolbrzymione, bezkrytyczne i niezreflektowane uczucie przywiązania i podziwu dla własnego kraju, grupy etnicznej lub społecznej i/albo przywódcy oraz wyolbrzymiania ich zalet, a pomniejszania lub negowania ich wad, idące zazwyczaj w parze z równie przesadnym i nieuzasadnionym deprecjonowaniem innych krajów, narodowości i osób. Aczkolwiek szowinizm (franc. chauvinisme) wziął swoją nazwę od postaci francuskiego żołnierza (nazwiskiem Chauvin) wychwalającego bezkrytycznie jedną tylko osobę – postać wodza (cesarza Napoleona), to jednak za jego typową postać uchodzi bałwochwalstwo etniczno-plemienne, czyli ojkolatria; czynnikiem wybitnie (acz niezamierzenie) ją potęgującym jest jednak ojkofobia, czyli niechęć i pogarda okazywane temu, co „swojskie” przez elity wykorzenione ze swojego środowiska narodowego. Szowinizm stanowi wówczas prymitywny sposób odreagowania upokorzeń zadawanych sentymentom, upodobaniom i obyczajom mas, przejawiając się zazwyczaj w tym, co współczesna nauka określa mianem „banalnego nacjonalizmu”.

W ujęciach bardziej wyważonych, szowinizm traktuje się już tylko jako skrajną i wynaturzoną postać nacjonalizmu, albo – jeśli terminowi nacjonalizm nadaje się znaczenie aksjologicznie neutralne – patriotyzmu; w tym drugim wypadku tworzy się sekwencja stopniowalnych w zakresie wartościowania pojęć: „dobry” patriotyzm –„moralnie obojętny” lub „względnie zły” nacjonalizm – „bezwzględnie zły” szowinizm. Chociaż podejście takie cieszy się obecnie znaczną popularnością, wydaje się ono słabo uzasadnione i błędne. Zważywszy bowiem, iż nacjonalizm sensu proprio jest postacią ideologii (doktryną), co wymaga umiejętności tworzenia pojęć abstrakcyjnych, zaś szowinizm to (nacechowane emocjami negatywnymi) uczucie, traktowanie szowinizmu jako moralnie i estetycznie zdefektowanej postaci patriotyzmu jest co najmniej równie, jeśli nie bardziej, zasadne jak traktowanie go jako „uskrajnionego” nacjonalizmu. Wyłożona explicite doktryna nacjonalistyczna jest też często bardzo krytyczna w stosunku do charakterologicznych cech narodu, w którego imieniu występuje, i bardzo surowa w ocenie jego wad moralnych tudzież dorobku cywilizacyjnego (zob. Dzieje bez dziejów – teoria rozwoju wewnętrznego Polski Jana Stachniuka czy, w mniejszym stopniu, Myśli nowoczesnego Polaka Romana Dmowskiego), co jest oczywistym przeciwieństwem szowinizmu. Nadto, szowinizm może przejawiać się jako uwielbienie państwa, władzy, instytucji nie- i ponadnarodowej, lub wręcz przeciwnie – partykularnej „małej ojczyzny” (szowinizm „tutejszych”, „swojaków”, „krajanów”, a nie Polaków, Niemców czy Rosjan). O ile wreszcie nacjonalizm może być uznany za modelową – przynajmniej w nowożytnej epoce państw narodowych – egzemplifikację rozróżnienia swoiście politycznego: „przyjaciel – wróg”, o tyle szowinizm zdaje się być pomieszaniem tego elementarnego kryterium polityczności w jego sensie konkretno-egzystencjalnym z kwalifikacjami etycznymi („dobry – zły”) i estetycznymi („piękny – szpetny”).

Nacjonalizm a patriotyzm. Pod pewnymi względami podobnie, acz nie identycznie, przedstawia się relacja nacjonalizmu do patriotyzmu. Aczkolwiek nie jest uzasadnione redukowanie patriotyzmu do uczucia, albowiem patriotyzm, jako cnota moralna miłości do ojczyzny ma – jako dział sprawiedliwości – swoją główną siedzibę nie w uczuciu, lecz w woli, to jednak błędne wydaje się zarówno ujmowanie (przez antynacjonalistów) nacjonalizmu jako wynaturzonej postaci patriotyzmu (które to rozróżnienie, uzupełnione przeciwstawieniem „dobrego” internacjonalizmu „złemu” kosmopolityzmowi, o czym rzadko dziś się pamięta, zostało uznane za obowiązujące wyznawców komunizmu przez samego Józefa Stalina), jak (spotykane u nacjonalistów, jak Paolo Arcari, Zygmunt Balicki czy Roman Rybarski) postrzeganie nacjonalizmu jako doktrynalnego dopełnienia uczucia patriotycznego, albowiem nacjonalizm i patriotyzm nie są pojęciami w pełni korelatywnymi. Z jednej strony bowiem nacjonalizm może przejawiać się zarówno jako doktryna, jak uczucie i postawa, z drugiej strony zaś patriotyzm jest postawą, która ma lub może mieć więcej niż jeden tylko krąg odniesienia (czyli naród), jak: ziemia ojczysta, wspólnota polityczna ze zwierzchnikiem jako jej personifikacją czy kultura ojczysta, a nawet szersza od niej cywilizacja, jako metoda życia zbiorowego. Co więcej, patriotyzm jest zjawiskiem towarzyszącym od zarania wszystkim zorganizowanym wspólnotom ludzkim, a więc znacznie starszym od nacjonalizmu, a w niektórych wypadkach – organizmów imperialnych, wielonarodowych, dynastycznych (np. patriotyzm habsburski w Monarchii Austro-Węgierskiej) – może być z nacjonalizmem (resp. patriotyzmem nacjonalistycznym) wręcz skonfliktowany”.

Źródło informacji: facebook

piątek, 28 kwietnia 2017

Kościół katolicki hamował rozwój nauki? TAK BYŁO odc. 1 - Odkrycia naukowe dokonane przez duchownych katolickich


czwartek, 27 kwietnia 2017

Kard. Sarah : Bez wspólnej wiary, Kościołowi grozi zamęt, a w konsekwencji stopniowe popadanie w rozproszenie i schizmę



Istnieje dziś poważne niebezpieczeństwo fragmentaryzacji Kościoła, podziałów w Mistycznym Ciele Chrystusa, poprzez kładzenie nacisku na narodową tożsamość Kościołów, a tym samym na ich zdolność decydowania o sobie, zwłaszcza w tak istotnych kwestiach jak doktryna i moralność – uważa kard. Robert Sarah, prefekt Kongregacji ds. Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów. Podkreśla on, że bez wspólnej wiary, Kościołowi grozi zamęt, a w konsekwencji stopniowe popadanie w rozproszenie i schizmę. Cytując Benedykta XVI, przypomniał on, że Kościół potrzebuje jedności w wierze, doktrynie i nauczaniu moralnym. Potrzebuje prymatu Papieża.

Źródło informacji: RADIO VATICANA

środa, 26 kwietnia 2017

Tomizm współcześnie - kierunki i problemy na tle sytuacji w Polsce


Autor omawia rolę tomizmu współcześnie oraz relację tego nurtu myślowego do nauk szczegółowych z punktu widzenia tomistów oraz filozofujących naukowców. Podkreśla fakt ich wzajemnego i zarazem twórczego wpływu, którego podstawą powinna być wzajemna weryfikacja (na przykładzie konotacji znaczeniowych substancji w teologii, filozofii i fizyce). Następnie wyszczególnia oraz charakteryzuje polskie nurty i szkoły tomistyczne, szczególnie: lubelską (tomizm egzystencjalny, KUL), warszawską (tomizm konsekwentny, UKSW) oraz dominikańską.

Całość do przeczytania tutaj

wtorek, 25 kwietnia 2017

Prof. John Rao: Luter i rewolucja protestancka


Zapomniane prawdy: Duszpasterz, jeśli chce wypełnić swój obowiązek , niech nie zapomina o tym, że musi wziąć do ręki miecz



"Jeśli duszpasterz nie chce się potępić na wieki, powinien bez miłosierdzia chłostać wszelkie nadużycia w parafii, powinien przy tym zdeptać nogami wzgląd ludzki i obawę przed wzgardą lub nienawiścią ze strony parafian, a choćby miał pewność, że go zabiją, skoro zejdzie z ambony - nie wolno mu ustąpić. Duszpasterz, jeśli chce wypełnić swój obowiązek , niech nie zapomina o tym, że musi wziąć do ręki miecz." 

Św. Jan Maria Vianney

poniedziałek, 24 kwietnia 2017

Recenzja książki "Trzy Najświętsze Hostie"



Gdybyśmy zapytali współczesnego Polaka o cuda eucharystyczne, to usłyszymy zapewne o Sokółce, Legnicy może także o Lanciano czy Bolsenie ale czy słyszeliście Państwo o Poznaniu? Pewnie nie, bo o tym co się tam wydarzyło w XIV wieku nie przeczytacie w żadnej książce czy leksykonie opisujących cuda eucharystyczne w Polsce i na świecie. 

Dzięki Bogu, w ostatnim czasie poznańskie wydawnictwo RoseMaria, wznowiło wydaną w 1926 roku książkę Mieczysława Noskowicza pt. "Trzy Najświętsze Hostie. Niezwykła historia cudu eucharystycznego w Poznaniu." 

Oto co na temat cudu możemy przeczytać na stronie Sanktuarium Najświętszej Krwi Pana Jezusa w Poznaniu.
"Historia ta wydarzyła się w 1399 r., w uroczystość Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny (15 VIII) kiedy pewna uboga kobieta, skuszona hojnym wynagrodzeniem, razem z córką wykradła z pobliskiego kościoła ojców dominikanów (obecnie ojców jezuitów), znajdującego się przy dzisiejszej ul. Szewskiej, trzy święte Hostie. Świętokradcy zebrani w piwnicy domu przy ul. Żydowskiej należącego do rodziny Świdwów, który znajdował się na miejscu obecnego kościoła, położyli Hostie na stole i zaczęli kłuć nożami, by przekonać się o rzeczywistej obecności Chrystusa w Eucharystii. Z pociętych Hostii wytrysnęła krew i rozlała się na stole i ścianie piwnicy. Przy tym wydarzeniu niewidoma dziewczyna miała odzyskać wzrok. 
Przestraszeni profanatorzy wrzucili Hostie do znajdującej się w piwnicy studni (która zachowała się do naszych czasów), ale Hostie uniosły się nad wodą. Sprawcy wzięli Je i zawinęli w chustę, by wynieść poza mury miasta na nadwarciańskie mokradła, gdzie usiłowali Je zagrzebać w błocie. Jednak Hostie znowu się uniosły i „zawisły” w powietrzu. Przerażeni sprawcy uciekli. O wydarzeniu zrobiło się głośno za sprawą syna pasterza, który odkrył niedające się zakopać Hostie. Po powiadomieniu władz miasta Hostie w uroczystej procesji przeniesiono do jednego z poznańskich kościołów, natomiast świętokradcy zostali bardzo surowo ukarani. W celu upamiętnienia miejsca cudu poznaniacy postawili na błoniach drewnianą kaplicę. 
Kilka lat po zdarzeniu król Władysław Jagiełło ufundował w miejscu znalezienia Hostii i drewnianej kapliczki kościół pw. Bożego Ciała oraz klasztor karmelitów trzewiczkowych, którym powierzył kult Eucharystii. Kościół ten stał się sławnym w całej Polsce sanktuarium eucharystycznym, nawiedzanym przez liczne pielgrzymki (w tym również przez króla Jagiełłę) i słynącym łaskami uzdrowień."
Aż się cisną na usta pytania. Kim były osoby, które namówiły a potem sprofanowały Hostię wykradzione z kościoła? Czy to jacyś anonimowi polscy średniowieczni ateiści? Nie drodzy Państwo. Autorami tej profanacji byli mieszkający w Poznaniu Żydzi. Zrozumiałym jest, że w czasach obecnie panującej politycznej poprawności nie wypada o tym mówić. I nie dziwi też, że coraz częściej mówi się o tym cudzie nie jako wydarzeniu historycznym ale jako legendzie.

Dobrą odtrutką na te bajdurzenia jest właśnie książka Noskowicza. 

Autor korzystając z najstarszych źródeł historycznych opowiada nam historię cudu tak jak go opisano w najstarszych kronikach. Treść książki pięknie ilustrowana starymi rycinami na których przedstawiono historię cudu. Oprócz tych przepięknych rycin wydawca dodał do książki wkładkę ze zdjęciami ukazującymi miejsca związane z tymi wydarzeniami. 

Warto także nadmienić, że język jakim jest napisana ta książka jest w pewien sposób wyjątkowy. Zrozumiesz to drogi czytelniku gdy zaczniesz lekturę tej wyjątkowej książki.


środa, 5 kwietnia 2017

Kolejna decyzja papieża Franciszka, która przybliża koniec tzw. "Schizmy z Econe"


Ojciec Święty na propozycję Kongregacji Nauki Wiary i Papieskiej Komisji „Ecclesia Dei” upoważnił ordynariuszy miejscowych, by mogli udzielać zezwolenia na celebrowanie małżeństw wiernym uczestniczącym w duszpasterstwie prowadzonym przez Bractwo Kapłańskie św. Piusa X.

Decyzja ta należy do serii inicjatyw podejmowanych już od dłuższego czasu celem przywrócenia do pełnej jedności z Kościołem wspomnianego bractwa, nie uznającego niektórych decyzji Soboru Watykańskiego II, a zwłaszcza posoborowej reformy liturgicznej. Np. nie tak dawno Papież Franciszek udzielił wszystkim kapłanom należącym do tej organizacji tradycjonalistów władzę sprawowania sakramentu pokuty, by zapewnić ważność udzielanego rozgrzeszenia, a przyjmującym je penitentom spokój sumienia.

Taki sam cel duszpasterski ma obecna papieska decyzja, dotycząca sakramentu małżeństwa. Chodzi o zapewnienie wiernym spokoju sumienia, mimo iż obiektywnie sytuacja kanoniczna Bractwa św. Piusa X nie jest na razie prawnie uregulowana, jak zaznaczono w liście Kongregacji Nauki Wiary i Papieskiej Komisji „Ecclesia Dei” do biskupów z episkopatów krajów, w których ono jest obecne. Precyzuje się w nim, że tam, gdzie to możliwe, ordynariusz miejscowy ma delegować księdza swej diecezji czy w każdym razie kapłana w regularnej sytuacji kanonicznej, aby przyjął przysięgę pary małżeńskiej przed Mszą, którą następnie odprawi duchowny należący do Bractwa św. Piusa X. Przypomniano tu, że w przedsoborowej liturgii sakrament małżeństwa ma miejsce przed rozpoczęciem Eucharystii. Tam natomiast, gdzie nie byłoby to możliwe czy też w braku księdza danej diecezji mogącego odebrać przysięgę małżeńską, ordynariusz może upoważnić do jej przyjęcia kapłana należącego do bractwa, który winien następnie przesłać dokumenty o zawarciu małżeństwa do kurii diecezjalnej.

Źródło informacji: RADIO VATICANA

poniedziałek, 3 kwietnia 2017

Komunikat Metropolity Częstochowskiego Wacława Depo ws. ks. Daniela Galusa i Wspólnoty Miłość i Miłosierdzie Jezusa (Pustelnia Czatachowa)




Komunikat w formacie PDF można pobrać ze strony 
Kurii Metropolitalnej w Częstochowie. 

Ani kapitalizm, ani socjalizm



I

Dystrybutyzm to długie i niezdarne słowo, które wchodzi do użytku opisując bardzo prostą i normalną rzecz: system społeczeństwa, w którym przeciętny obywatel posiada tyle własności, ile potrzeba aby zapewnić mu i jego rodzinie wolność gospodarczą. Był czas, kiedy wszyscy brali za pewnik, zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych, że przeciętny wolny obywatel jest właścicielem — przeważnie właścicielem ziemi, a jeśli nie właścicielem ziemi, to właścicielem firmy, lub mistrzem w swoim rzemiośle. Jednak dzisiaj, wszędzie tam, gdzie rządzi kapitalizm przemysłowy — a rządzi on naszymi głównymi gałęziami przemysłu, w tym systemem transportu — zaistniał niebezpieczny i nienaturalny stan rzeczy. Większość ludzi nadal określa się mianem wolnych obywateli, ponieważ pozostaje politycznie wolna; jednakże nie są to osoby wolne gospodarczo. Nie posiadają już niezbędnych środków do życia. Żyją jedynie na łasce pracodawców posiadających takie środki — rezerwy żywności, odzieży, wolne pokoje i środki produkcji — lub dzięki wsparciu ze strony społeczności, wydzielanemu przez funkcjonariuszy.

W obecności tego bezprecedensowego urządzania społeczeństwa, trzeba było znaleźć nowe słowo na opis dawnej rzeczy, która istniała bezimienna głównie dlatego, że brano ją za oczywistość i dlatego, że była powszechna. Osobiście wolałbym określenie „ustrój własnościowy”, choć jest stosunkowo długie i pedantyczne. Ale odpowiadając na istniejące modele socjalizmu i kolektywizmu, uzgodniono słowo dystrybutyzm. Skoro socjalista pragnie lub akceptuje ustrój społeczeństwa, w którym środki produkcji przysługują wspólnocie (samemu społeczeństwu, zbiorowości), to dystrybutysta pragnie społeczeństwa, w którym środki produkcji są rozpowszechniane jako własność pośród wielu jednostek państwa — tzn. pośród rodzin i osób, które je tworzą.

Zacznijmy teraz od tego, że pozwolę sobie podkreślić pewne negatywne punkty związane z tym naszym credo, które stanowiło część żywej pamięci, a teraz brzmi tak dziwnie w uszach wielu współczesnych osób. Dystrybutyzm nie proponuje równego podziału środków między kilka osób lub rodzin danego państwa. To koncepcja mechaniczna, nieludzka i przeciwna, a nawet sprzeczna z duchem, który skłonił ludzi do wysiłku związanego z powrotem (o ile to jeszcze możliwe) do słusznego podziału własności prywatnej. Człowiek nie staje się nieszczęśliwy ani nie zaznaje poczucia degradacji tylko dlatego, że inny człowiek jest bogatszy niż on sam; jego cierpienie staje się nieludzkie i nietypowe tylko wówczas, kiedy nie ma możliwości życia jako człowiek wolny. Można być wolnym nie będąc bogatym, ale nie sposób być wolnym będąc pozbawionym środków do życia.

Znowuż, dystrybutyzm nie oznacza posiadania wystarczającej ilości ziemi lub kapitału przez wszystkie rodziny lub osoby w państwie. Taki może być ideał, lecz nie jest to cel praktyczny, do którego zmierzamy i który uznajemy za możliwy. W praktyce, nawet gdy własność jest gwarantowana i dobrze rozdzielona, to wśród ludzi zawsze znajdzie się mniejszość, która nie może tego wytrzymać, pewna, mniej lub bardziej liczna, wyjątkowa grupa niepoprawnych rozrzutników. Co więcej, zawsze znajdzie się też pewna, mniej lub bardziej liczna, wyjątkowa grupa osób, które nie tylko nie mają apetytu na wolność gospodarczą, a wręcz traktują ją z niechęcią i preferują zrzucenie odpowiedzialności za utrzymanie się przy życiu na barki osób trzecich.

Nie, celem dystrybutystów jest społeczeństwo, w którym żyje tak duża ilość wolnych gospodarczo obywateli, że nadają oni ton całej wspólnocie. Wszyscy znamy różnicę dotyczącą wsi, gdzie rolnicy żyją bezpiecznie na własnej ziemi, i przemysłowych terenów miejskich, gdzie wielkie skupiska ludzi kierują się w stronę nieuniknionej pracy na dźwięk syreny fabrycznej. W pierwszym z tych miejsc może funkcjonować znaczna liczba osób, które nie posiadają nic, które pracują najmowane przez rolników, lub które parają się służbą domową u bogatych mieszkańców okolicy. Jednak ton tego miejsca jest tonem własności, sygnałem wolności gospodarczej. W drugim przypadku możemy dostrzec drobnego sprzedawcę posiadającego odrobinę niezależności gospodarczej, możemy zauważyć też wielu ludzi posiadających własne domy, a także znaczną grupę posiadaczy niewielkich ilości obligacji przemysłowych, municypalnych lub państwowych, jednak ton całego miejsca jest dźwiękiem proletaryzmu, tak jak ton pierwszego miejsca jest dźwiękiem dystrybutyzmu.

Wreszcie też, dystrybutyzm zdecydowanie nie oznacza własności środków produkcji w postaci niewielkich ilości nieskomplikowanych narzędzi. Nie oznacza powrotu do ławki ciesielskiej, lokalnego kowala, ręcznego tkactwa i druku; tak jak nie oznacza też w transporcie powrotu do zaprzężonych w konie furmanek. Proste społeczeństwo oparte na drobnym rzemiośle można przedkładać nad społeczeństwo wysoce złożone, które opiera się na skoncentrowanej maszynerii; można nawet utrzymywać, że drobny przemysł i drobne rzemiosło są czymś stałym, a nasze wielkie, nowoczesne skupiska muszą nieuchronnie upaść, prędzej lub później; ale wszystko to nie ma nic wspólnego z definicją dystrybutyzmu. Linia kolejowa łącząca dwa wielkie miasta wymaga wysokich nakładów kapitału, ale sama z siebie nie wymaga tego, by kapitał należał do jednego człowieka albo też kilku ludzi. Kapitał może mieć postać udziałów, które są szeroko rozpowszechnione. Zarządzanie pożyczką narodową wymaga dużej koncentracji kapitału, ale nie istnieje żadna konieczność aby obligacje znajdowały się w posiadaniu garstki osób; równie dobrze mogą należeć do osób i rodzin stanowiących masę wspólnoty.

Warto położyć nacisk na ten ostatni punkt, ponieważ wokół niego panuje wielkie zamieszanie. Nie tylko wrogowie dobrze podzielonej własności prywatnej i programu dystrybutywnego wyśmiewają go i bagatelizują jako niemożliwy do realizacji we współczesnym, wielkim przemyśle, ponieważ ten wymaga koncentracji kapitału, to jeszcze wielu przyjaciół dystrybutyzmu czuje pod tym względem zakłopotanie. Chcieliby uświadczyć wskrzeszenia drobnego rzemieślnika. Ubolewają nad szkodami wyrządzonymi społeczeństwu przez wielki przemysł, zapominają jednak, że tak jak drobne rzemiosła mogą być poddane ekonomicznej niewoli, tak i wielki przemysł może być spółdzielczą własnością gildii, lub dużej liczby akcjonariuszy. Nie było w przeszłości takich wybrakowanych form społeczeństwa, w których to drobny rękodzielnik był niewolnikiem. Nie mieliśmy też w przeszłości ani obecnie do czynienia z usterkowymi formami społeczeństwa, w których drobny rzemieślnik i drobny rolnik byli nieszczęśnie zależni od poborców podatkowych i lichwiarzy. Tych dwóch idei, tzn. drobnego rzemiosła, niewielkich hodowli, itd., oraz podziału własności, nie należy ze sobą mylić. Mają wspólne duchowe odniesienia, lecz nie są ze sobą tożsame.

Od tej listy rzeczy, którymi dystrybutyzm nie jest, przejdźmy teraz do rozważań nad tym, czym jest filozofia społeczna dystrybutyzmu.

Pragniemy lepszej dystrybucji własności prywatnej, w ilości co najmniej wystarczającej do tego, aby zapewnić swobodę działania przeciętnemu człowiekowi. Posiadanie jest dla człowieka czymś naturalnym, tak jak i korzystanie z dobytku w zgodzie z własną wolą. Układać życie według uznania innych ludzi, nie mających zwierzchnictwa innego niż własność środków produkcji, nie jest normą zgodną z ludzkim instynktem. Istnieją uwarunkowania, w których życie ludzkie musi podlegać kontroli: np. w celu zaprowadzania porządku w armii lub grupie religijnej, albo ratowania osób będących w niebezpieczeństwie, takich jak dryfujący na tratwie rozbitkowie. W takich przypadkach można, a czasami trzeba tłumić działanie woli indywidualnej, a w niektórych przypadkach nawet takie jej działanie nad przedmiotami materialnymi, które nazywamy posiadaniem. Żołnierz działa na rozkaz, mnich i rozbitek nie posiadają nic; pierwszy ponieważ dla określonego celu porzucił naturalne dla człowieka prawo do własności, pozostali, ponieważ zostali do tego zmuszeni przez wyjątkowe okoliczności. Załoga rozbitków może ocaleć tylko jako ciało komunistyczne; mnich może spełnić swoje powołanie tylko jako członek ciała komunistycznego. Ale w obu przypadkach cały sens takiego członkostwa polega na tym, że stanowi ono wyjątek od powszechnego biegu wydarzeń; w pierwszym przypadku jest to wyjątek dobrowolny, w drugim zaś (przynajmniej na pewien czas) nieuchronny.

Kiedy ludzie są jednocześnie wolni politycznie i zniewoleni gospodarczo (ponieważ nie posiadają środków produkcji i nie mogą żyć za wyjątkiem tego, co pozostawi im ich pan) wówczas nazywają się proletariuszami, a w ujęciu ogólnym nazywa się ich proletariatem.

Ktoś może kłócić się także z tym terminem. Pochodzi on bowiem od starego terminu rzymskiego, który oznaczał coś zupełnie innego. Jednak znowuż, rzeczy potrzebują nazw i jest to przyjęta nazwa na określenie tych niezwykle nieludzkich warunków ludzkiego życia. Gdy pojawia się proletariat, tzn. gdy istnieje tak duża liczba obywateli wywłaszczonych z jakiejkolwiek użytecznej ilości majątku, że narzuca swojego ducha masom społeczeństwa, to mówimy, że jest to społeczeństwo kapitalistyczne.

I znowu mamy do czynienia z nienajlepszym określeniem; bez użycia kapitału nie może być mowy o jakiejkolwiek produkcji bogactwa; w tym sensie każde społeczeństwo jest kapitalistyczne. Kiedy mężczyzna mówi o zniesieniu kapitału w przemyśle, to równie dobrze może mówić o zniesieniu powietrza w oddychaniu. Dyskusja nie dotyczy tego czy powinien istnieć kapitał, ale kto powinien go kontrolować. Jednak termin ‚kapitalistyczne’ używany jest jako pewien rodzaj skrótu na opis społeczeństwa, w którym mniejszość kontroluje środki produkcji, a cała reszta, czyli proletariat, żyje w zależności od łaski takich kontrolerów. Kapitalistyczne w tym sensie stały się obszary przemysłowe świata —i wiemy, jaki jest tego wynik. Próba połączenia wolności politycznej z brakiem wolności gospodarczej nie jest zjawiskiem możliwym na stałe, a tymczasem widzimy ciągłe zamieszanie, straty i bezpośredni konflikt interesów między tymi obywatelami, którzy faktycznie tworzą bogactwo, dzięki któremu żyją, a tymi, którzy kontrolują produkcję tego bogactwa i tym samym jego producentów.

Spośród niezliczonych przypadków zła wynikających z tak bardzo nienaturalnego i zaburzonego stanu rzeczy, najgorsze są, jak zawsze, przypadki zła duchowego.

II

Ta efemeryczna, lecz ostra faza historii społecznej, którą nazywamy kapitalizmem, a dla której lepszym określeniem byłby proletaryzm, podporządkowuje wolnych ludzi woli innych obywateli, ich politycznych rówieśników, do tego podporządkowania zmuszając wielu zwykłą siłą. Nie ma tam więzi obowiązku, która pojawia się wraz ze statusem, nie ma zobowiązania do lojalności, ani żadnej wzajemności usług. Człowiek, który nie ma nic musi pracować dla człowieka, który posiada towary, a jako że obaj są całkowicie wolni, człowiek, który nie ma nic może zgodnie z prawem zostać w dowolnej chwili pozbawiony źródeł utrzymania z powodu chwilowej zachcianki tego, który towarami dysponuje. Materialne przypadki zła, które towarzyszą temu duchowemu złu poniżającego podporządkowania, pozbawione są jakiejkolwiek wymuszającej je sankcji moralnej; stanowią o niepewności utrzymania niemal wszystkich ludzi, a także są trwałą miarą niedostatku znacznej części społeczeństwa.

Powinno być zatem jasne, że upowszechniwszy się, ów stan rzeczy stał się do zniesienia. Tak długo, jak ograniczony był do stosunkowo małego odsetka ludzi, to kuśtykał naprzód choć przy sporych tarciach; gdy jednak staje się on regułą, a masa ludzi to pracownicy najemni na łasce mniejszości kapitalistów, to pewnym jest, że o ile zarobkujący pozostaną wolni politycznie to w końcu się zbuntują. Wiemy, że rebelia ta porwała ze sobą świat pracy, ingerując weń przez spiski, strajki i blokadę fabryk, czyli wszystkie elementy wzbierającej wojny domowej. Istnieją zaledwie trzy sposoby na przywrócenie pokoju i osiągnięcie stabilności społecznej. W pierwszym wariancie musimy znieść kapitalizm oddając środki produkcji w ręce urzędników państwowych, w którym to przypadku wszyscy obywatele utracą wolność i staną się niewolnikami państwa komunistycznego. Całkowicie wolni posiadacze kapitału utracą całą swoją wolność, zaś na-wpół wolny proletariat straci resztki tej wolności, którą miał dotychczas.

W drugim przypadku możemy zniewolić proletariat i siłą zmusić ludzi do pracy na zysk właścicieli. Innymi słowy, możemy przywrócić prywatne niewolnictwo. Jest to bardzo trwały i stabilny sposób na urządzenie społeczeństwa; wszyscy z niego wyszliśmy i byłoby naturalne, jeżeli mielibyśmy do niego powrócić. Istotnie, ktokolwiek obdarzony dalekowzrocznym spojrzeniem może ten powrót przewidzieć, już teraz dostrzegając zalążki państwa niewolniczego.

Jeśli odrzucimy te dwa rozwiązania — rozwiązanie komunistyczne i państwo niewolnicze — to zostanie nam rozwiązanie właścicielskie, ustanowienie systemu społecznego, w którym własność jest zasadą ogólną, a uniwersalnej wolności politycznej towarzyszy powszechna wolność gospodarcza; społeczeństwa, w którym zwyczajny obywateli jest właścicielem gruntu, domostwa, lub obu, a także partycypuje w zyskach przedsiębiorstw handlowych, posiada obligacje skarbu państwa lub czerpie dochody z inwestycji, jak również z własnej pracy. Dobrze wiemy, że taki stan społeczeństwa może istnieć, ponieważ w niedalekiej przeszłości byliśmy jego częścią; za ludzkiej pamięci Stany Zjednoczone były społeczeństwem dystrybutywnym, a Dania była nim niemal całkowicie. Rząd Włoch obrał dziś za cel dystrybutyzm, a niezależni Irlandczycy uczynili go główną częścią swojego programu politycznego.

Nieuchronnie, na drodze do osiągnięcia takiego stanu rzeczy stoją bardzo duże przeszkody. Wielu chciałoby określić je mianem przeszkód nie do pokonania. Po pierwsze, jak zawsze pojawiają się czynniki duchowe. Ludzie przyzwyczaili się do kapitalizmu i myślenia w kategoriach pracownika najemnego i pracodawcy. Powrót do odmiennej atmosfery jest czymś trudnym. Idźmy dalej, niemal wszystkie nasze obecne prawa i przepisy sprzyjają, w drodze konkurencji, wielkim akumulacjom. Sprzyja im także rosnąca szybkość przekazu informacji i zamówień, a także rosnąca wydajność maszyn.

Ale wszystkim tym czynnikom oddającym kontrolę nielicznej grupie osób, można przeciwdziałać. Możesz zachować scentralizowaną i drogą maszynerię w produkcji i transporcie, ale za to w przedsiębiorstwach z tych sektorów dokonać indywidualnego rozdzielenia udziałów. Możesz wspomóc rozdrobnienie własności wprowadzając opodatkowanie różnicujące, które obciąży wielkie koncentracje bogactwa, lecz współcześnie nie używamy go do tego celu. Uczyniwszy tak moglibyśmy osiągnąć lepszy podział. Nie wystarczy jednak nakładać dużych podatków na bogaczy; należy użyć wpływów do wspomagania drobnej własności zwykłych ludzi, zarówno przy pomocy dotacji, jak i oferując premie za zakup kapitału przez drobnych właścicieli, natomiast kary za akwizycje dokonywane przez kolosów. Opodatkowanie różnicujące może stopniowo wygaszać działalność sieci handlowych i hipermarketów; natomiast w istotnym obszarze inwestycji publicznych można zadbać o to, by podczas emisji obligacji municypalnych lub państwowych drobny subskrybent był faworyzowany, natomiast duże podmioty napotykały utrudnienia.

Z wystarczająco silną wolą do tworzenia drobnej, szeroko rozpowszechnionej własności, można ów cel z pewnością osiągnąć: trudności jednak pojawią się podczas prób utrzymania stabilności takiego stanu rzeczy. Dwie formy niewolnictwa, komunizm i niewolnictwo osobiste, pozostają stabilne same z siebie; jednak, tak jak utrzymanie wolności politycznej wymaga stałej, czujnej postawy obronnej, tak też wymaga jej wolność gospodarcza —a stałość czujności obronnej jest trudno utrzymać. Ponadto, jeśli pozostawić ją bez koordynacji, zależną od konkurujących ze sobą jednostek, to utrzymanie jej staje się niemożliwe.

W związku z tym, aby uczynić państwo własnościowe stabilnym, konieczne są prawa (lub przepisy celne z mocą praw), które utrudnią alienację drobnego właściciela, a dodatkowo zabezpieczą jego udział w środkach produkcji. Uczynią to dziedziczne prawa do sukcesji, tak jak i opodatkowanie różnicujące, które faworyzuje niewielkiego nabywcę kosztem nabywcy dużego, kiedykolwiek tylko dochodzi do transferu kapitału lub ziemi. Jednak najlepszym spośród wszystkich instrumentów służących utrzymaniu stabilnej, drobnej własności jest gildia.

Jeśli będziemy w stanie przywrócić gildię, to powinniśmy odnieść sukces. Gdy ludzie należą do takich certyfikowanych konfraterni mających za sobą siłę państwa, wówczas to, raz osiągnięta, drobna własność pozostanie bezpieczna. Gildia reguluje swoje własne sprawy, w obrębie własnych granic ustanawia ograniczenia konkurencji , dba o sukcesję pokoleń wolnych rzemieślników oferując praktyki, (które stanowią formę inicjacji), określa ceny wyprodukowanych towarów (kolejny środek wyważenia konkurencji), reguluje również metody produkcji; posiada wszystkie korzyści i zdolność obchodzenia się z własnością w taki sposób, który utrwala ją mimo zagrożeń ze strony konkurencji. Jeśli chcemy zbudować państwo dystrybutywne to gildia musi być kamieniem węgielnym tego łuku; dopóki ludzie nie zostaną wyszkoleni w kwestii idei gildii, dopóki gildie nie zostaną ustanowione i na naszych oczach nie zaczną funkcjonować, dopóty wszelkie próby przywrócenia państwa własnościowego spełzną na niczym.

Jest jeszcze jeden, ostatni warunek, bezpieczne państwo dystrybutywne musi zawierać duże pole manewru dla działalności państwowej, nie tylko politycznej, ale i gospodarczej. Wszelkie formy monopolu muszą znajdować się pod, bardziej lub mniej rozwiniętą, kontrolą państwa. Nie może być mowy o państwie dystrybutywnym bez silnej władzy wykonawczej, która drobnego właściciela zabezpieczy przed agresją wielkich podmiotów. W większości wspólnot średniowiecznych funkcja ta była sprawowana przez króla; sama nazwa nie ma znaczenia, ale urząd ten jest niesłychanie ważny. Społeczeństwo pozbawione silnej, centralnej władzy wykonawczej, jest nieuchronnie skazane na plutokrację.

Hilaire Belloc


The American Mercury (lipiec 1937), ss. 309-316,

Źródło informacji: http://www.dystrybucjonizm.pl/

Kard. Sarah: Posoborowa reforma liturgii w większości wypadków została przeprowadzona powierzchownie i doprowadziła do zerwania z dziedzictwem przeszłości.


Motu proprio „Summorum Pontificum” należy postrzegać w kontekście ruchu liturgicznego zainicjowanego przez Piusa X i jako uzupełnienie soborowego aggiornamento – napisał kard. Robert Sarah w przesłaniu do uczestników konferencji z okazji 10. rocznicy tego dokumentu, którym umożliwiono wszystkim wiernym swobodny udział w przedsoborowej liturgii. Prefekt Kongregacji ds. Kultu Bożego przypomina, że Benedykt XVI podjął ten krok nie tylko z myślą o środowiskach przywiązanych do takiej formy liturgii, lecz głównie po to, by w Kościele doszło do wzajemnego ubogacania się obu form kultu Bożego.

Zdaniem watykańskiego kardynała jest to konieczne, ponieważ posoborowa reforma liturgii w większości wypadków została przeprowadzona powierzchownie i doprowadziła do zerwania z dziedzictwem przeszłości. Kard. Sarah przypomina, że Benedykt XVI jeszcze przed wyborem na Stolicę Piotrową „wielokrotnie powtarzał, że kryzys, jaki wstrząsnął Kościołem po Soborze, jest związany z kryzysem liturgii, a zatem z nieposzanowaniem, desakralizacją i spłaszczeniem istotnych elementów kultu Bożego”. Szef watykańskiej dykasterii przyznaje, że podjęto też w tym czasie wiele pięknych inicjatyw. „Jednakże, nie możemy zamykać oczu na katastrofę, zniszczenia i schizmę spowodowane przez nowoczesnych promotorów żywej liturgii, którzy przekształcili liturgię Kościoła według własnych pomysłów” – dodaje kard. Sarah. Zauważa on dalej, że poważny kryzys wiary i to nie tylko u wiernych świeckich, ale również u wielu księży i biskupów sprawił, że nie potrafimy już pojmować Liturgii Eucharystycznej jako ofiary, identycznej z tą, którą złożył raz na zawsze Jezus Chrystus, uobecnianej w sposób niekrwawy w całym Kościele. Zdaniem kard. Saraha większość katolików, w tym również kapłanów i biskupów, nie zdaje sobie sprawy z tego, że zgodnie z nauczaniem Soboru głównym celem liturgii jest oddanie chwały i adoracja Boga oraz zbawienie i uświęcenie ludzi. „Należy uznać, że poważny i głęboki kryzys, który od czasu Soboru dotknął i nadal dotyka liturgię i sam Kościół, wynika z faktu, że w centrum liturgii nie znajduje się już Bóg i Jego adoracja, lecz ludzie i rzekoma umiejętność robienia czegoś, żeby być zajętym podczas liturgii”. Afrykański kardynał przypomina, że dziś zarzuca się Europie odrzucenie swych chrześcijańskich korzeni, a tymczasem to właśnie posoborowy Kościół jako pierwszy odciął się od swych korzeni i chrześcijańskiej przeszłości. Zdaniem prefekta Kongregacji ds. Kultu Bożego, aby przezwyciężyć aktualny kryzys, trzeba wznowić ruch liturgiczny, na czym tak bardzo zależało Benedyktowi XVI. Nasze starania powinny iść w trzech kierunkach: cisza, adoracja i formacja. Nie wolno tracić czasu i energii na wzajemne przeciwstawianie sobie dwóch rytów rzymskich, lecz trzeba wejść w ciszę i pozwolić, by nas ubogacały wszystkie formy liturgii, w tym również obrządki wschodnie – stwierdził kard. Robert Sarah.

Źródło informacji: RADIO VATICANA

Printfriendly


POLITYKA PRYWATNOŚCI
https://rzymski-katolik.blogspot.com/p/polityka-prywatnosci.html
Redakcja Rzymskiego Katolika nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy opublikowanych na blogu. Komentarze nie mogą zawierać treści wulgarnych, pornograficznych, reklamowych i niezgodnych z prawem. Redakcja zastrzega sobie prawo do usunięcia komentarzy, bez podania przyczyny.
Uwaga – Rzymski Katolik nie pośredniczy w zakupie książek prezentowanych na blogu i nie ponosi odpowiedzialności za działanie księgarni internetowych. Zamieszczone tu linki nie są płatnymi reklamami.